piątek, 5 kwietnia 2013

VII. Jacquelin


Dźwięk budzika wyrwał mnie z całkiem przyjemnego snu. Żałowałam, że nigdy po obudzeniu ich nie pamiętam, może wizja sennego, lepszego życia chociaż odrobinę poprawiłaby mi humor? Wciąż byłam zdenerwowana groźbą ojca dotyczącą wujka Rogera i jego krów. Chciałam wynieść się do innego, mniej kłopotliwego miejsca, prawda, ale myśląc o takim miejscu na pewno nie miałam na myśli stodoły despotycznego wujka i jego córki z zadatkami na zakonnice.
Westchnęłam i wyłączyłam budzik.  Nie śpieszyło mi się specjalnie, tata pewnie pije jeszcze w kuchni kawę, a mi niezbyt zależało na spotkaniu z nim. Zwlokłam się z łóżka obierając kierunek na szafę. Wyjrzałam przez okno wyciągając z szafy ubrania. Pogoda była niesamowita. Słońce świeciło, a na niebie nie ma śladu nawet najmniejszej chmurki.
 - Dzień dobry. - dobiegł mnie stłumiony głos Alex za drzwiami. - Mogę wejść?
 - Raczej nie - odpowiedziałam chłodno wychodząc na korytarz i idąc w kierunku łazienki. Nie zamknęłam jednak drzwi, byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia po wczoraj.
 - Przepraszam. - usiadła na wannie a ja popatrzyłam na nią unosząc brwi, nigdy nie była skora do wyciągania ręki na zgodę. - Zachowałam się strasznie, powinnam cię bronić, zrobić cokolwiek…
 - Powinnaś – podsumowałam, nakładając na szczoteczkę pastę.
 - Wybaczysz mi? - popatrzyła na mnie z nadzieją. Pokiwałam głową. - Wiesz, długo myślałam nad tą propozycją ojca, no wiesz z tą o Anglii i wujku. Myślę, że to nie taki zły pomysł. I tak tylko warczycie na siebie z ojcem.
 - Każesz mi wyjeżdżać z domu, bo chcesz mieć spokój od kłótni? - aż zachłysnęłam się pianą z pasty.
 - Nie, to nie tak, po prostu myślę, że to tobie będzie tam lepiej.
 - Jasne, zawsze marzyłam o wstawaniu o piątej rano i pasaniu owiec. – wyplułam resztki pasty i skupiłam się na robieniu kresek na powiekach.
 - Dostrzegasz tylko te kiepskie strony! - zawołała dokładnie mnie obserwując, idealna córka i uczennica nigdy nie ubrałaby się tak jak ja. - A z resztą nieważne, chciałam ci pomóc.
 - Jestem ci wdzięczna za chęć pomocy, ale chyba jednak z niej zrezygnuję.
 - Jak chcesz. - wzruszyła ramionami. - Rodzice czekają ze śniadaniem.
Wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni. Rodzice już tam byli, w pomieszczeniu panowała nieznośna cisza. Ojciec widząc mnie odłożył gazetę, jego usta znowu zaciśnięte były w cienką kreskę. Zaczęłam się zastanawiać czy go to nie męczy.
 - Nareszcie wstałaś - rzucił patrząc na mnie ze złością. - Wiesz myślę, że po tym wszystkim co się stało mogłabyś się bardziej starać. - nie odezwałam się słowem, swoją uwagę starałam się skupić na małej muszce spacerującej po gazecie ojca. - Nie mogłabyś raz normalnie się ubrać?
 - Kochanie, teraz wszystkie nastolatki tak się ubierają… - mama cicho włączyła się do rozmowy, posłałam jej pełne zdziwienia spojrzenie.
 - Nie prawda, przecież ona wygląda jak mała dziwka! - przymknęłam oczy żeby się nie rozpłakać. – Posłuchaj mnie… - ojciec nachylił się w moją stronę i patrzył mi w oczy spojrzeniem pełnym nienawiści. - Tolerowaliśmy  przez długi czas twoje dziwne i nieodpowiednie zachowania, twoje humory, wyskoki, kiepskie oceny i ten… wygląd  - dodał pogardliwie patrząc na moje krótkie, postrzępione spodenki i podobnie się prezentujące rajstopy. Nie sądziłam, żeby w moim stroju było coś tak odrażającego i gorszącego. – Ale teraz nabieramy wrażenia, że masz wszystko w dupie i obiecuję ci, że my wkrótce też zaczniemy mieć.
 - Henry, daj spokój… - mama zaczęła spokojnym tonem.
 - Nie, nie dam jej spokoju! Ona niszczy wszystko co jest dla nas ważne! Teraz postanowiła zniszczyć też Alexandre! - twarz ojca purpurowiała i wykrzywiała się przy każdym spojrzeniu na mnie.
 - Może już pójdę… - szepnęłam, odsuwając krzesło.
 - Nie! - ryknął ojciec. - Jeszcze nie skończyliśmy! Jak skończysz to marne osiemnaście lat masz się stąd wynosić i to zaraz! Nie mam zamiaru użerać się z tobą całe życie!
Pokiwałam głową i wybiegłam na górę po plecak. Jak tylko zeszłam im z oczu otarłam spływające łzy wierzchem dłoni. Nienawidzili mnie, ale ja tez ich nienawidziłam. Całym sercem nimi gardziłam i chciałam jak najszybciej odejść. Marzyłam o skończeniu osiemnastki.
Wyszłam na ulicę, a łzy dalej płynęły. Nie miałam ochoty czekać na Jessice –dziewczynę, która mieszkała koło nas i często chodziła ze mną do szkoły. Minęłam jej dom w pośpiechu. Myślami wciąż byłam w kuchni, wyobrażałam sobie co mogłabym mu odpowiedzieć. Ile obraźliwych rzeczy teraz przychodziło mi do głowy, mogłabym zamknąć mu usta moimi własnymi, pełnymi nienawiści słowami.
 - Jacky! Cześć! - nie zatrzymałam się. Ostatnią osobą, z którą chciałabym się teraz spotkać był on, ten ćpun. – Jak tam maleńka? Dobrze było? Może chcesz kolejną działkę.
 - Nie – rzuciłam, nie zatrzymując się, nawet nie zwalniając. Łzy dalej obficie płynęły mi z oczu, nie chciałam żeby to zauważył. Ale jednak, zauważył.
 - Coś nie tak? Na problemy najlepsze jest LSD, jeśli wolisz- Extasy, mam też świeżą dostawę kokainy… - Ethan najwyraźniej nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.
 - Wsadź sobie w dupę te wszystkie jebane prochy - odpowiedziałam przyśpieszając. Najwyraźniej zrozumiał delikatną aluzję i już więcej za mną nie szedł.
Wpadłam do szkoły odrobinę spóźniona. Biegiem ruszyłam do klasy, w której powinnam mieć teraz lekcję. Szkoła była opustoszała. Zaczęłam myśleć, że może wcale nie spóźniłam się tylko odrobinę.
 - Pani Miles, cieszymy się, że w ogóle postanowiła pani się pokazać w szkole. - pani Martin nie była szczególnie wymagająca i lubiła mnie, wiedziałam, że nie powiedziała tego złośliwie, ale ja i tak wybuchłam.
 - Biorąc pod uwagę, że pierwsza lekcja jest z taką krową jak ty, ciesz się, że pojawiłam się chociaż na końcówce. - usiadłam w swojej ławce i z zadowoleniem obserwowałam reakcję młodej kobiety.
 - Biorąc pod uwagę co mówisz, myślę, że nie czujesz się najlepiej… - zaczęła mówić spokojnym, opanowanym głosem.
 - I ty mówisz, że nie czuję się najlepiej? Najbardziej porąbana kobieta w szkole mówi, że nie czuję się najlepiej? - wywróciłam oczami.
 - I ta kobieta uważa, że powinnaś iść do gabinetu dyrektora. - nauczycielka z opanowaniem na twarzy usiadła przy biurku. - Już, natychmiast.
~*~
I tak właśnie siedziałam przed gabinetem dyrektora i czekałam na swoją kolej. No to byłoby na tyle mojej kariery w tej szkole. Kwestią czasu pozostaje poddanie mnie nadzorowi kuratora, a zaraz po tym najpewniej umieszczenie w zakładzie poprawczym. Oczami wyobraźni widziałam zadowoloną minę ojca na wieść o tym, że pozbędzie się mnie z domu, a do tego bonusowo zostanę pozbawiona wolności. Byłam zła na siebie, że daję mu się tak łatwo sprowokować.
 - Jacquelin… - sekretarka patrzyła na mnie, uśmiechając się delikatnie. - Teraz twoja kolej, dyrektor czeka. - pokiwałam głową i posłusznie skierowałam się do gabinetu.
 - Kogo znowu widzą moje oczy? - dyrektor siedział w obrotowym skórzanym fotelu i uważnie mnie obserwował. - Myślałem, że twoje problemy się skończyły.
 - Ja też tak myślałam… - mruknęłam siadając naprzeciwko niego.
 -Na pewno coś na to poradzimy, no więc co tym razem zmalowałaś? - uśmiechnął się zachęcająco, a ja mimowolnie skrzywiłam się na dźwięk słów „co tym razem”.
 - Nazwałam panią Martin krową. - ku mojemu zaskoczeniu dyrektor zachichotał.
 - Naprawdę Jacquelin, za każdym razem potrafisz mnie zadziwić w inny sposób. Czemu ją tak nazwałaś?
 - Bo mnie upomniała, że się spóźniłam na lekcję. - twarz dyrektora stężała.
 - Więc można powiedzieć, że niczym konkretnym Ci nie podpadła? - pokręciłam głową, wbijając wzrok we własne kolana. - Słyszałem o tym co się stało z Alex, przykra sprawa i można powiedzieć, że biorąc pod uwagę te wydarzenia dzisiaj ci odpuszczę ten mały wyskok.
 - Dziękuję. - uśmiechnęłam się blado.
 - Jednak musisz przeprosić panią Martin.
 - Oczywiście! Przeproszę ją zaraz, jak tylko wrócę do klasy. - podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi.
 - Nie, nie, nie, czekaj. - Wróciłam posłusznie na miejsce. - Skoro już wróciłaś do szkoły mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość. - uśmiechnął się tajemniczo i podjechał krzesłem do ogromnej szafy znajdującej się za nim. Wyjął z jednej z licznych szuflad grubą, szarą kopertę i podjechał z powrotem do biurka. – Przyszły w tamtym tygodniu, gratuluję. - podał mi kopertę, a ja wbiłam w nią zaciekawione spojrzenie. W środku znajdowały się wyniki konkursu, na który wysłałam parę napisanych przeze mnie opowiadań.
 - Pierwsze miejsce? - zapytałam z niedowierzaniem. Moje oczy najpewniej zamieniły się w parę okrągłych talerzy. - Naprawdę? Nie robią sobie jaj?
 - Nie sądzę, żeby to były jaja. Nie z taką sumą pieniędzy i gwarancją przyjęcia do każdej europejskiej szkoły na wydział humanistyczny. - dyrektor obserwował mnie uważnie, a ja tymczasem wyciągnęłam czek.
 - Duszno mi… - jęknęłam. - Tu naprawdę są cztery zera? - zaczęłam wachlować się kopertą.
 - Sam byłem zdziwiony, że w takim konkursie można wygrać całe pięćdziesiąt tysięcy, ale cóż.
 -To jest pięćdziesiąt tysięcy! Ja pierdolę! - krzyknęłam ściskając w rękach czek i podanie do szkoły. Dyrektor znacząco odchrząknął. - Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. -starałam się przybrać opanowany wyraz twarzy.
 - Dobrze więc teraz idź do pani Martin, a ja zajmę się resztą dzisiejszych skazańców.
Wyszłam z gabinetu z szerokim uśmiechem na ustach wciąż z całych sił ściskając czek. Ruszyłam niemal biegiem w kierunku pokoju nauczycielskiego co jakiś czas robiąc piruet lub skomplikowany podskok.  W połowie drogi minęłam dwójkę najwyraźniej wagarujących uczniów, którzy patrzyli na mnie jak na idiotkę. Zachichotałam widząc ich reakcję i zapukałam do gabinetu. Na moje szczęście otworzyła akurat pani Martin.
 - Chciałam panią przeprosić. - nauczycielka przyjrzała mi się badawczo, a ja zmusiłam się do ukrycia szerokiego uśmiechu.
 - Nic się nie stało, ale widzę, że u ciebie wręcz przeciwnie. - uśmiechnęła się zamykając drzwi pokoju nauczycielskiego i zapraszającym gestem otworzyła sąsiednie drzwi do jej własnego gabinetu. – Chodź, wszystko mi opowiesz.

piątek, 29 marca 2013

VI. Cosette


Uśmiechnięta szłam przez miasto.  Od rana utrzymywał mi się dobry humor, więc postanowiłam, że pora w końcu zadbać o siebie. Odwiedziłam już drogerię, w której zużyłam większość czerwonych próbek lakierów do paznokci i poczęstowałam się paroma innymi, przydatnymi mi kosmetykami. Teraz postanowiłam trochę powiększyć garderobę. Właśnie weszłam do jednego z dość popularnych sklepów.
  - W czym mogę pomóc? - kiedy tylko przekroczyłam próg sklepu zaraz podbiegła do mnie młoda dziewczyna. - Szukasz czegoś konkretnego?
 - Nie, tylko oglądam. - uśmiechnęłam się nie zwracając uwagi na to, że mierzy mnie krytycznym spojrzeniem. - Jakiś problem? - zatrzymałam się i spojrzałam na nią wyczekująco. Nie żeby jakoś specjalnie ciągnęło mnie do bójek, ale pomyślałam, że spokojnie mogłabym jej skopać tyłek.
 - Ależ skąd… Tylko… Hm… Twój strój… - popatrzyłam na nią marszcząc brwi.
 - Co z nim?
 - Nie wiem czy znajdziesz tu coś dla siebie… - wykrzywiła wargi w wymuszonym uśmiechu.
 - Zabronisz mi się tu rozglądać? - prychnęłam, odwracając się i ruszając w głąb sklepu.
 - Właściwie to tak - zaczęła szybko dreptać za mną i bacznie obserwować każdy mój ruch.
 - Posłuchaj, męczysz mnie. Jak będę chciała coś zwinąć to i tak to zrobię, a taka mała pinda jak ty mnie nie powstrzyma swoimi groźnymi minami.
 - Czyli przyznajesz, że chcesz coś ukraść? - dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
 - Na razie przyznałam tylko, że jesteś małą, wkurzającą pindą, ale do reszty też możemy wkrótce dojść jeśli nie dasz mi spokoju. - chwyciłam parę rzeczy i ruszyłam w stronę przymierzalni. Wkurzyła mnie- postanowione. Powoli zaczęłam sprawdzać ceny na metkach, po chwili najdroższa sukienka już znajdowała się na mnie.
 - Długo cię tam schodzi, zaraz wezwę ochronę! - dziewczyna nie dawała za wygraną.
 - A ja zaraz stracę cierpliwość! - odkrzyknęłam naciągając na sukienkę moją własną. Nie byłam jakąś tam kleptomanką, o nie. Po prostu wierzę w karmę, tyle, że sama ją wymierzam. Każę złych ludzi, a ta dziewczyna byłą osobą najgorszego rodzaju - uważała się za lepszą od innych.
 - Jeśli zaraz nie wyjdziesz, obiecuję, że pójdę po ochroniarza! - a to mała suka. Wychodząc celowo mocno popchnęłam drzwi. Dziewczyna trzymała się za nos.
 - Ojej! Przepraszam! Nie chciałam! - zawołałam wręczając jej naręcze ubrań i kierując się do wyjścia. Uśmiechnęłam się do zaskoczonego ochroniarza. – Nie za fajną masz koleżankę - zauważyłam wychodząc.
Przez wiele lat znosiłam takie upokarzanie, więc chyba nic dziwnego, że teraz starałam się jak najbardziej to tępić. Dlatego uciekłam z domu i rzuciłam szkołę, a w głębi duszy wiedziałam, że Jacky też to przeżywa. Całym serce wspierałam ją w rzuceniu tego całego syfu.
 - Ej! Poczekaj! - odwróciłam się i zobaczyłam ochroniarza.
 - Cholera… - syknęłam przyśpieszając. - Nie mam czasu! Daj mi spokój! - nigdy nie narzekałam na moje wysokie obcasy, ale nie miałabym nic przeciwko gdyby teraz zamieniły się miejscami z wygodnymi butami do biegania.
 - Stój! Nie chciałabyś zjeść ze mną lunchu? - zatrzymałam się jak wryta. Ochroniarz ze sklepu, w którym właśnie zwinęłam sukienkę chciał ze mną iść na wczesny obiad?
 - Ooo, no dobrze. - perspektywa ciepłego, dobrego posiłku diametralnie zmieniła moje nastawienie do tego pomysłu. - Gdzie chciałbyś pójść? - uśmiechnął się tajemniczo i nie czekając na mnie ruszył przed siebie. Już po chwili siedzieliśmy w małej, przytunej  restauracji.
 - Często tak zapraszasz nieznajome na lunch? - zapytałam uważnie studiując menu.
 - Tylko jeśli atakują moje koleżanki drzwiami. - zaśmiał się. –No i może też wtedy kiedy są takie ładne.
 - Hm, chyba dziękuję? – spojrzałam mimochodem na ceny i aż otworzyłam szerzej oczy. Dwadzieścia dolarów za zwykłą jajecznicę? Nie sądzę. - Wiesz, jestem tu tylko przejazdem, w interesach, naprawdę nie wiem co tutaj jest warte zamówienia, więc chyba sobie odpuszczę. - odłożyłam menu i uśmiechnęłam się. Czy moje życie naprawdę było tak żałosne, że musiałam okłamywać ochroniarza?
 - Powinnaś spróbować jajecznicy! - odparł od razu, odkładając menu i kiwając głową na kelnerkę. Szybko zrobiłam w głowie przegląd mojej gotówki, jeśli zamówię tę pieprzoną jajecznicę będę musiała wracać do domu na nogach. Czarująco. Znowu w myślach zaczęłam przeklinać moje upodobanie do szpilek.
 - No dobrze. Więc proszę jajecznicę. – uśmiechnęłam się do kelnerki, która szybko zapisała moje zamówienie w swoim małym notesiku.
 - Więc dwa razy jajecznica. - ochroniarz przeniósł na mnie swoje spojrzenie. - Czym się zajmujesz? I chyba odpowiedniejsze pytanie: gdzie się tym zajmujesz?
 - Ooo… - zaczęłam, myśląc gorączkowo czym mogę zajmować się w Brooklynie. - Jestem menadżerem znanej marki odzieżowej. - uśmiechnęłam się coraz bardziej zła na siebie.
 - Wspaniale, jakiej? - nie odpuszczał.
 - Armani - odparłam szybko.
 - Naprawdę? Myślałem, że to włoska marka. - zmarszczył brwi.
 - No przecież mówiłam, że jestem tu przejazdem - skwitowałam chłodno. Naprawdę marzyłam żeby to się skończyło.
 - Łał! Mieszkasz we Włoszech?
 - Hm, no tak. Śródziemnomorski klimat dobrze na mnie wpływa, a poza tym uwielbiam owoce morza, a tam są najlepsze. - uśmiechnęłam się, jak kłamać to kłamać - pomyślałam.
 - Musisz mieć ciekawe życie.
 - Nie narzekam na brak atrakcji, pracuję z mnóstwem ciekawych ludzi, ostatnio miałam małą sprzeczkę z Kate Moss, ale na szczęście w końcu zrozumiała, że mam rację. - ochroniarz patrzył na mnie z szeroko otwartymi ustami. - Uwierz, naprawdę nie do twarzy jej w kobalcie. A tak właściwie nawet mi się nie przedstawiłeś, to nie ładnie.
 - Chris, a Ty jesteś?
 - Jacquelin. - to imię wydało mi się bardziej odpowiednie niż moje prawdziwe.
 -  Ciekawe imię…
 -Może tu w Ameryce, we Francji Jacquelin jest okropnie pospolite - dodałam szybko, wyobrażając sobie minę Jacky, słuchającą jak mówię, że jej imię jest pospolite.
 - Jesteś Francuzką? - dość tego.
 - No tak, ze strony matki. Nie miej mi za złe, ale udam się teraz na stronę. - uśmiechnęłam się wstając i wtedy właśnie podwinęła mi się sukienka.
 - Zawsze nosisz dwie sukienki na raz? - Chris patrzył na mnie jak na idiotkę.
 - To nowy trend promowany przez Armaniego, myślę, że za parę miesięcy każda będzie tak chodzić! - zawołałam, idąc w stronę damskich toalet.
Stanęłam przed lustrem i popatrzyłam na swoje odbicie. Pomieszczenie było puste. Nie mogłam uwierzyć, że byłam zdolna aż tak bardzo kłamać. Wstydziłam się samej siebie, swojego życia. Byłam żałosna. Chciałam być kimś wyjątkowym i niezwykłym, a prawdę mówiąc nie robiłam nic. Traktowałam wszystko tak obojętnie i z przymrużeniem oka. Nie dostanę wypłaty za ten miesiąc? Spoko, rok ma dwanaście miesięcy, a nie jeden. Nie mam gdzie spać i koczuję w podrzędnym klubie? Też całkiem okej, przynajmniej mogę się nieźle bawić.
Pierwszy raz od dwóch lat, czyli od czasu kiedy uciekłam z domu, poczułam, że muszę zrobić coś konkretnego ze swoim życiem. Brudny lokal i kradzież małych próbek w drogeriach zdecydowanie mi nie wystarcza. Chcę czegoś więcej. Chcę poznać świat, ludzi...
 - Odjebało mi! - wrzasnęłam i z rozmachem otworzyłam drzwi jednej z toalet. Przerażona kobieta patrzyła na mnie czerwieniąc się okropnie.
 - Zajęte  - wydyszała, zasłaniając się torebką.
 - O, przepraszam. Niech się pani nie kłopoczę. I tak już wychodzę  – odrzekłam i podeszłam do okna. Otworzyłam je i wdrapałam się na parapet. Wyskakując na zewnątrz pomachałam przerażonej kobiecie.
Musiałam coś zrobić ze swoim życiem. Musiałam się ogarnąć i to szybko.

piątek, 22 marca 2013

V. Alexandra

Patrzyłam bez wyrazu przed siebie. Obok mnie ze spuszczoną głową i twarzą zasłoniętą gęstą kurtyną ciemnych włosów siedziała Jacky. W kuchni unosił się delikatny zapach porannej kawy z mlekiem i dżemu truskawkowego. Od zawsze naszą tradycją było zjedzenie na śniadanie kilku tostów z dżemem, rodzicie mówili, że wtedy dzień na pewno będzie wspaniały. Nie muszę chyba mówić, że to kłamstwo. Właśnie zjadłam dwa tosty i nawet w małym stopniu nie poczułam się lepiej. Nagle rozległo się głośne chrząknięcie, obie podniosłyśmy wzrok na ojca, który odsunął krzesło i usiadł naprzeciwko nas.
 - Rozmowa? - zapytałam mając nadzieję, że moja twarz nie wyraża zniecierpliwienia. Zawsze kiedy zrobiłyśmy coś źle ojciec wspominał to przez bardzo długi czas i w najmniej odpowiednich momentach. Teraz czułam się podwójnie źle, bo wkopałam Jacky na amen. Ojciec pokiwał głową i upił łyk kawy z filiżanki.
 - Nie rozumiem co sobie myślałaś… - zaczął wpatrując się we mnie. – Zawsze byłaś taka grzeczna i ułożona… - posłał wrogie spojrzenie Jacky.
 -No przecież to nie moja wina, że się lubi kłuć. – Jacquelin spojrzała na ojca wywracając oczami. – Dlaczego zawsze musi wyjść, że ja jestem tą złą? - jej słowa zabolały. Nawet moja własna siostra nienawidziła mnie za to kim jestem, a zawsze była dla mnie oparciem i służyła pomocą. W tym momencie traktowała mnie jak powietrze, ani na chwilę jej wzrok nie zatrzymał się na mojej twarzy.
 - Może dlatego, że ty masz na nią zły wpływ, odkąd zaczęły się te wasze schadzki u ciebie w pokoju wszystko się zmieniło. Nie zdziwiłbym się gdybyś to ty jej pokazała jak się kłóć. - ojciec popatrzył na Jacky z pogardą wymalowaną na twarzy, a usta znowu zacisnął w cienką białą linię. Zaczynałam powoli mieć dość rozmowy o mnie i całkowitego ignorowania mnie. - Tak czy inaczej podjęliśmy z mamą decyzję. - spojrzałam na mamę kręcącą się po kuchni z konewką, kiedy usłyszała słowa ojca wyprostowała się jak struna i obróciła do nas tyłem. Zawsze tak, było ojciec miał władzę, a mama zgodnie kiwała głową i robiła cokolwiek jej kazał. - Rozmawiałem z Rogerem, bardzo chętnie przyjmą Cię do siebie na wakacje i może przyszły rok szkolny. Nauczysz się być damą, zrozumiesz swoje błędy i jeśli się zmienisz będziesz mogła wrócić do domu. - Jacky prychnęła lekceważąco.
 - Po co? Mam tam doić krowy? To moja kara? - wystawiała ojca na ciężką próbę cierpliwości i doskonale o tym wiedziała. Nigdy nie lubił dodatkowych pytań, a jeśli ktoś przeciwstawił mu się dostawał ataku szału. Spojrzałam na jego zaciśnięte usta i bladą twarz. Wyglądał całkiem spokojnie, ale oczy patrzyły wściekle na moją siostrę.
 - Kate jest grzeczną ułożoną dziewczyną, to prawdziwa dama. Uczy się pilnie i chętnie nauczy cię paru przydatnych rzeczy. - ojciec wyraźnie był zadowolony.
           Kate to córka naszego najbliższego wujka Rogera. Mieszkają na jednej z najgorszych wsi w całej Wielkiej Brytanii, a ich celem życia mogłoby się wydawać hodowanie zwierząt i sadzenie marchewki. Nienawidziłyśmy tam jeździć. Oczywiście w dzieciństwie pociągała nas wizja zwierząt, lasów i nieograniczona ilość smacznych owoców prosto z drzewa, ale wujek Roger był strasznym despotą. Same zakazy i rozkazy, tego nie rób, to zostaw, zajmij się tym. Krew człowieka zalewała. A żeby wydawał się jeszcze bardziej denerwujący, natura obdarzyła go irytującym, przesadnie słodkim oraz fałszywym uśmiechem. Jego prawdziwe oblicze wyrażały oczy, zawsze takie samo pogardliwe, lodowate spojrzenie.
 - Nie zrobicie mi tego! – Jacky zmieniła taktykę, już nie udawała, że wszystko jej jedno. Patrzyła błagalnie na matkę, która dalej stała do nas tyłem i tylko spuściła głowę udając, że całą uwagę poświęca czyszczeniu kwiatów, stojących na parapecie. - Nie, proszę, nie każcie mi tam jechać. Wiecie, że to nie moja wina. Nie mam wpływu na to co robi Alex! - teraz skierowała swoje spojrzenie na mnie. Mimo, że wreszcie okazała mi odrobinę uwagi, wcale nie poczułam ulgi. Jej wzrok wołał o pomoc. Co miałam zrobić? Bronić jej? Oczywiście, że nie chciałam żeby gdziekolwiek jechała i zostawiała mnie tu samą, ale jedno słowo i cała uwaga ojca może przejść na mnie. Straszliwy tchórz ze mnie. Najgorsza siostra na świecie.
 - Mogę iść już do pokoju? - zapytałam starając się nie patrzeć na Jacky. - Głowa mnie boli i nie najlepiej się czuję.
 - Weź coś na głowę i prześpij się trochę. - surowy wyraz twarzy ojca wyraźnie złagodniał.
 - Jasne, to jej się spodoba. - Jacky prychnęła, odwracając ode mnie swój wzrok. Wiedziałam, że właśnie postawiłam kreskę na mojej osobie w oczach Jacky, kreskę, która niczym przepaść rozdzieliła nas już na zawsze.
Spojrzałam na ojca, ale on tylko wzniósł oczy do nieba i zaczął mówić coś o nieznośnych gówniarach. Miałam dość. Ruszyłam w stronę pokoju, kiedy tylko weszłam do środka poczułam się bezpiecznie. Zamknęłam drzwi na klucz i uklękłam obok łóżka, po chwili w moich rękach znajdowała się mała, zamykana na klucz szkatułka. Z dołu dochodził mnie stłumiony już przez ściany odgłos rozpoczętej awantury. Otworzyłam ją i wyciągnęłam ze środka mały woreczek z paroma kolorowymi proszkami. Wpatrywałam się w małe kapsułki. Kiedy zdążyłam się wpakować w takie bagno? Żyła w lewej ręce zapulsowała boleśnie, wiedziała czego chce, nie oszukam jej marnymi dropsami przeciwbólwymi.
           Zażyłam wszystkie, nie miałam humoru na ograniczanie siebie samej, od razu zaczęły działać. Powieki zrobiły się ciężkie, a senna atmosfera pokoju zaczęła mi się udzielać


~*~

   Wiem, że na razie jest piekielnie nudno, za co bardzo przepraszam, już niedługo akcja się rozkręci. :)
   A tak na marginesie, miałam okropny dzień, nie mam siły kompletnie na nic, gdybym mogła na zmianę płakałabym i krzyczała ze złości.

piątek, 15 marca 2013

IV. Cosette


 - Nie mów! - krzyknęłam z niedowierzaniem do słuchawki. Okręciłam się dookoła na obrotowym krześle i wyłożyłam wygodnie nogi na ladzie. - Stara ćpunka! - zachichotałam.
 - To nie jest śmieszne. - dobiegł mnie zatroskany głos Jacky. - Przecież jakby coś poszło nie tak to idiotka już by nie żyła!
 - No tak, ale pamiętaj, że starych ćpunów diabli tak łatwo nie biorą. - pokiwałam głową z miną znawcy mimo tego, że przecież nie mogła mnie zobaczyć. - Pamiętasz Sally? Zdechła z braku prochów, a nie z powodu popicia ich paroma kroplami wódki. - wiedziałam, że Jacky znowu zacznie mnie strofować i przypominać, że w końcu mówię o jej siostrze, ale nie przejmowałam się tym. W końcu to była prawda. Przyjrzałam się swoim dłoniom. Lakier z paru paznokci odchodził, pora wybrać się do jakiejś drogerii.
 - Och, przestań! - żachnęła się przyjaciółka. - Większy problem polega na tym, że coś czuję, że niczego ją to nie nauczyło - zmarszczyłam brwi.
 - Jak to?
 - Wyobraź sobie, że zaczęły mi w tajemniczych okolicznościach ginąć proszki na głowę… - wybuchłam głośnym śmiechem, po drugiej stronie nastała niezręczna cisza.
 - Zamknij się - odparła po chwili.
 - No przepraszam, ale nie uważasz, że to śmieszne? Ja ci od zawsze mówiłam, że masz coś z głową, ale no tak mnie się nie słucha…
 - Boże, czy ty możesz mnie posłuchać? - wyczułam zniecierpliwienie w jej głosie więc już zamilkłam. – Giną mi proszki, dzień w dzień i to nie po parę tabletek tylko zabiera od razu całe opakowanie, a potem śpi. Matka nie może nastarczyć z kupowaniem i powoli zaczyna przestawać przyjmować do wiadomości, że głowa aż tak bardzo mnie boli i to po paru dniach od wypadku, a przecież rozcięcie nie było znowu takie duże…
 - I co? Znowu będziesz jej załatwiać charliego? Skąd weźmiesz pieniądze? Zgaduję, że kochający tatusiek nieźle się wkurwił i odciął wam dopływ świeżej kasy.
 - Tylko mnie. Tylko. Rozumiesz to?  - niedowierzanie w jej głosie było niemal namacalne. -  Zrobił nam wielkie kazanie, a mówiąc „nam” mam na myśli mnie. Nie wiem do jasnej cholery jak za każdym razem udaje jej się wyjść z takiej sytuacji bez żadnego szwanku podczas kiedy ja do końca roku będę musiała zasuwać na nogach do szkoły i z powrotem, bo nie będzie mnie stać na bilet autobusowy. Zaczynam od jutra, ale oczywiście Alex ma zwolnienie. Do połowy miesiąca.
 - Fart ściga fart - skomentowałam poprawiając włosy. - A miałam ci zaproponować imprezę.
 - Żartujesz? Oprócz szkoły nawet nie mogę wyjść na podwórko - zaśmiała się smutno.
 - Ooo, nie udawaj, że to jakaś przeszkoda! - teraz ja zniecierpliwiłam się na to jej zawodzenie. - Masz balkon i nieźle Ci idzie zeskakiwanie z niego. Gdyby dodali to jako dyscyplinę sportową na olimpiadzie tatusiek byłby dumny ze złotego medalu. – Jacky parsknęła śmiechem.
 - A ty co dziś robisz? Nie możesz sama iść na imprezę?
 - Wiesz niby mogę, ale nie mam za co.
 - A wypłata? - oczami wyobraźni widziałam jak marszczy brwi i wpatruje się we mnie swoimi ogromnymi zielono-szarymi oczami.
  - Muszę mu jeszcze dopłacić za drinki. Kto by pomyślał, że cała wypłata pójdzie na to, żeby raz się porządnie upić? - pokręciłam z niedowierzaniem głową i wzniosłam oczy ku niebu.
 - Jesteś idiotką! - Jacky zaśmiała się do słuchawki.
 - Tak wiem, dlatego już nie chodzę z tobą do jednej klasy, ani w ogóle do szkoły.
 - A powinnaś, ciekawe rzeczy mogą się wydarzyć.
 - Jasne, jasne. Ale wiesz muszę kończyć, bo za parę minut wraca Nick, a jak zobaczy, że nie zrobiłam niczego z jego żałosnej listy obowiązków i jeszcze wiszę na telefonie to wyrzuci mnie na ulicę.
 - Stać cię na coś lepszego. - moja twarz spoważniała i z niedowierzaniem stwierdziłam, że Jacky też mówi to całkowicie serio.
 - Miło, że chociaż ty tak uważasz. - uśmiechnęłam się. – Dobra kończę, paa! - cmoknęłam do telefonu i się rozłączyłam.
Zdjęłam nogi z lady i rozejrzałam się po pustym, brudnym lokalu. Może miała rację? To nie może być prawda, że to skażone wysypisko śmieci to moja przyszłość. Wstałam i włączyłam telewizor z jedynym, do tego lokalnym kanałem informacyjnym. Elegancka dziennikarka właśnie zaczęła przedstawiać najnowsze wiadomości, a ja chwyciłam miotłę.
 - W nowo otwartym miejscowym kinie szerzy się swawola młodzieży. Właściciele są bezsilni i przyznają, że na własne oczy widzieli jak młodzież pije, pali i wstrzykuje sobie heroinę, do tego zdarzały się już poważne zniszczenia, a także pierwsze młodzieńcze wyskoki miłosne. Mieszkańcy, którzy sąsiadują z kinem domagają się jego zamknięcia. - parsknęłam śmiechem, wymiatając puszki po piwie i paczki po papierosach z różnych zakamarków sali. - Dzisiaj rano w domu w Brooklynie dolnym sąsiadka znalazła martwe małżeństwo. Najprawdopodobniej jest to zabójstwo połączone z włamaniem. Z domu zniknęły wartościowe przedmioty a kobieta straciła kolczyki wraz z częścią ucha. - podniosłam oczy na telewizor, na ekranie widniało zdjęcie zamordowanej pary, patrzyłam na nie z niedowierzaniem. - Policja rozpoczęła śledztwo, każdego kto coś może wiedzieć o tej sprawie prosimy o szybki kontakt.
Wyłączyłam telewizor i zaczęłam tańczyć. Tańczyć jak szalona. Pobiegłam na zaplecze i otworzyłam wszystkie okna. Musiałam wpuścić tu masę czystego powietrza! Zrzuciłam z parapetu masy śmieci, które zalegały tu przynajmniej od kilku lat i otworzyłam okno tak szeroko jak tylko się dało. Wychyliłam się przez nie wprost na zatłoczoną ulicę Brooklynu. Zaczerpnęłam zanieczyszczonego smogiem powietrza i zanuciłam jakąś starą piosenkę. To takie wspaniałe uczucie! Wolność i bezpieczeństwo! Coś o czym marzy każdy i pozwala na bezgraniczne szczęście. Po raz pierwszy czułam się po prostu szczęśliwa i maksymalnie zadowolona ze wszystkiego.
  Wiatr rozwiewał na wszystkie strony moje jasne włosy, a ja śpiewałam na całe gardło. Ludzie przystawali i gapili się na mnie. Niektórzy kręcili głową z rozbawieniem, a inni mierzyli mnie wściekłymi spojrzeniami. Ale ja nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, oni nigdy nie zrozumieją. Nie zrozumieją, bo nigdy tego nie przeżyli, ale teraz ja też mogę być jak cały ten tłum obecny tuż za moim oknem. Szczęśliwa i nieświadoma.
Czułam się wolna i bezpieczna, bo moi oprawcy nie żyją.

piątek, 8 marca 2013

III. Alexandra

Z niecierpliwością czekałam na powrót Jacky, chciałam wiedzieć czego chciała od niej ta kobieta. Szczerze wątpię czy będzie ze mną rozmawiać teraz, przecież nie jestem ich zdaniem w najlepszym stanie. Pocieszające, przynajmniej dowiem się dokładnie o co jej chodzi i opracuję jakiś plan odpowiedzi. Nie mogłam dostać kuratora. Nie, nie, nie, nie, nie. Jestem wzorową uczennicą, nie będą chcieli na uczelni uzależnionej od kokainy, depresyjnej dziewczyny z nadzorem kuratora.
Spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam kobietę, która około dwudziestu minut temu wyszła z moją siostrą. A więc jednak, przesłucha mnie teraz, zaraz. Całe moje życie zależy od tej jednej, drobnej i zdecydowanie niezbyt pozytywnie do mnie nastawionej baby. Widać Jacky dała jej popalić. Zamknęła drzwi i usiadła na krześle przy łóżku. Ze skórzanej, eleganckiej teczki wyjęła spory notatnik i wieczne pióro. Oczywiście jej kultura nie pozwoliła się przedstawić, ani przywitać w odpowiedni sposób. Nienawidziłam takich ludzi.
 - Jesteś Alexandra, zgadza się? - zapytała jednocześnie notując moje imię na górze nowej strony.
 - Jeśli dostała pani rozkaz porozmawiać z dwiema siostrami, Alexandrą i Jacquelin, a przed chwilą skończyła pani rozmowę z Jacquelin to zapewne ja muszę być Alexandra  - odparłam siadając.
 - Widzę, że obie jesteście tak samo pyskate – zauważyła, poprawiając okulary.
 - Przepraszam - powiedziałam szybko spuszczając głowę, muszę pamiętać, że walczę o moją przyszłość. Jacky sobie mogła udawać odważną i obojętną na wszystko, ale ona już była skreślona. Wiem, że to co teraz mówię brzmi okrutnie, ale taka jest bolesna prawda. Ja miałam jeszcze jakąś przyszłość przed sobą.
 - Nic się nie stało? - Najwyraźniej była zaskoczona takim obrotem sprawy, bo jej odpowiedź brzmiała bardziej jak pytanie niż stwierdzenie. - No dobrze, zacznijmy. Czemu to zrobiłaś?
 - Nie miałam już siły żyć - odpowiedziałam, nie wiedziałam czy mój mały nałóg jest nadal tylko moją i Jacky tajemnicą, ale lepiej się nie wychylać. - Każdy kolejny dzień wydawał mi się niepotrzebną męczarnią, której wcale nie musiałam przechodzić. Przecież to zwykłe okrucieństwo pozwalać mi kraść tlen, potrzebny innym, bardziej zadowolonym z życia ludziom, podczas kiedy ja przeklinałam samą siebie i cały ten świat - przerwałam zaskoczona jak wiele jej o sobie powiedziałam. Nie wspomniałam ani razu o narkotykach, ale mimo to wcale nie skłamałam. - Teraz wiem, że to był ogromny błąd. Jestem młoda, całe życie przede mną, byłam głupia, ale na szczęście mi nie wyszło - mówiłam dokładnie to co kobieta chciała usłyszeć, uniosła lekko kąciki ust ku górze i pokiwała głową.
 - Tak, musisz pamiętać, że samobójcy to ogromni tchórze. - Pokiwałam ochoczo głową choć bardziej w tej chwili kusiła mnie myśl żeby przywalić jej kroplówką stojącą koło mnie. Jacky na pewno pomogłaby mi ukryć zwłoki. Samobójcy to ogromni tchórze- bzdura. Samobójcy to najodważniejsi ludzie na całym tym świecie. - Następne pytanie: co możesz powiedzieć o twoim „małym” problemie?
- Pro… blemie? - zapytałam przerażona. Wiedziała. Wiedzieli. Jestem skończona.
 - No wiesz, nakłucia na rękach świadczą o tym, że zażywasz narkotyki i nawet śmiałabym powiedzieć, że już od dłuższego czasu… - Pióro zawisło w bezruchu nad notatnikiem w oczekiwaniu na to co odpowiem.
 - Hmm… Nie, to nie tak… - Gorączkowo myślałam jak uratować sytuacje. Co jej mam powiedzieć? – Znaczy próbowałam się wkuwać, ale nie zażywałam narkotyków, naprawdę! - W moich oczach pojawiły się łzy, patrzyłam błagalnie na kobietę. Zdawałam sobie sprawę jak żałosne było to wytłumaczenie, ale musiałam próbować. Kobieta zmarszczyła brwi i odłożyła pióro.
 - Próbowałaś się wkuwać, ale nie zażywałaś niczego? - Patrzyła na mnie jak na wariatkę. Po chwili odchrząknęła i założyła nogę na nogę. - Posłuchaj… Byłam już w szkole… - No pięknie… - Przeglądałam twoje stopnie, rozmawiałam z nauczycielami i szczerze mówiąc jestem pod wielkim wrażeniem, masz szansę, dostać się na jeden z Ligii bluszczowych uniwersytetów. Do tego udzielasz się charytatywnie w domu seniorów i schronisku, organizujesz imprezy szkolne i uczęszczasz na zajęcia pozaszkolne. Czego niestety nie można powiedzieć o twojej siostrze… - Spojrzałam na nią unosząc brwi, prawda jest taka, że to wszystko zasługa Jacky. Ona ciągała mnie na te zajęcia i do schroniska, ale kiedy zaczęły się jej problemy i zaczęto uznawać ją za niereformowalną wszystkie dobre uczynki poszły w niepamięć. Zabawne jak wszystko jest ulotne, nagle ja stałam się lepszą, szlachetną siostrą, a Jacky była tą, którą trzeba unikać. Wiedziałam, że powinnam pokręcić głową, opowiedzieć jaką Jacky jest wspaniałą osobą, ale nie liczyła się tutaj ona. To ja miałam iść do Yale, nie ona.
 - Tak moja siostra jest o wiele bardziej problemowa ode mnie. - Nienawidziłam siebie za to, jestem okropna.
 - Zdecydowanie bardziej. Może teraz opowiesz mi o jej problemach w szkole? - Kobieta w zaciekawieniu uniosła brwi i wróciła w swoim notatniku stronę wcześniej gdzie widniało imię Jacquelin. Popatrzyłam na nią, jeśli teraz opowiem jej o tym, Jacky wpadnie po uszy, ale może ja będę uratowana? Przymknęłam oczy i cicho westchnęłam.
 - Kiedy rozpoczął się rok szkolny zaczęła chyba okres buntu. Kłóciła się z rodzicami, uciekała za domu, wagarowała, piła i paliła, pyskowała w szkole, ale piekło rozpętało się dopiero wtedy kiedy znaleziono przy niej w szkole alkohol. Na pewno pani zauważyła, że umie odpyskować, więc sytuacji nie poprawił fakt, że zamiast przeprosić nauczycielkę ona zaproponowała jej trochę jeśli ta będzie cicho i nikomu nie powie. - Kuratorka patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. - Wkrótce potem uciekła z domu z ukradzioną mamie biżuterią i wymieniła ją na drobne prochy. Ona nienawidzi rodziców, mści się na nich, w sumie nie rozumiem do końca za co.
 - Ale nie wiesz czym to mogło być spowodowane? 
 - Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale z rozmów z jej najlepszą przyjaciółką podsłuchałam, że czegoś się dowiedziała. Po tej rozmowie nigdy nie było już tak jak kiedyś Zaczęły się dogryzki, złośliwości, problemy i ogromne awantury.
  -Dziękuję, naprawdę są to bardzo cenne informacje. - Miałam wrażenie, że z przejęcia i szybkości z jaką pisała z swoim notatniku, końcówka pióra zaraz zacznie dymić. - Mam dla ciebie propozycję, ale musisz mi obiecać, że zostanie to tylko i wyłącznie między nami. Obiecujesz?
 - Oczywiście, że tak. - Pokiwałam ochoczo głową i odetchnęłam z ulgą, mogę z czystym sumieniem planować Yale. No może nie do końca z czystym.
 - Twoja siostra na pewno dostanie nadzór kuratora. Jest to pewne jak to, że za kilka godzin się ściemni. Ale ty masz szansę wyjść z tego obronną ręką. Oczywiście narkotyki to poważne wykroczenie, ale wydaje mi się, że uda mi się wywalczyć tym razem ominięcie kary, ale musisz bardzo się pilnować, rozumiesz? - Znowu pokiwałam szybko głową, uśmiechając się szeroko.
 - Tak, tak, tak! Bardzo pani dziękuję! Jestem pani taka wdzięczna! - Kobieta uśmiechnęła się i wyszła, a ja poczułam się jak najgorsze ścierwo na tym świecie.


środa, 6 marca 2013

Liebster Awards

       Na początku nie wiedziałam czy jest jakikolwiek sens, aby brać udział w tym konkursie (jeśli można to tak nazwać). W końcu swoją historię z blogowaniem dopiero zaczynam i gdzie mi tam do jakichś nominacji, ale poczytałam więcej na ten temat, dowiedziałam się, że wszystko zostało zorganizowane, aby wypromować jeszcze nikomu nieznanych bloggerów.
       Według zasad powinnam nominować 11 blogów, które najbardziej mi się spodobały, ale ja przedstawię moje Top 5 :)
-Lycaons Private School
-Witaj w czasach obłudy i ściemy
-Another Generations
-Książki- magiczne istoty
-Nobody said it was easy

       A oto jedenaście pytań, na które mi odpowiecie:

 1. Co skłoniło Cię do założenia bloga?
 2. Jaka muzyka Cię inspiruje?
 3. Twój ulubiony film? Dlaczego własnie on jest Twoim ulubionym?
 4. Lubisz czytać książki? Jeśli tak to jakie?
 5. Plany na najbliższą przyszłość?
 6. Posiadasz hobby? Jakie?
 7. Wymarzony zawód? Dlaczego właśnie taki?
 8. Co najbardziej irytuje Cię w ludziach?
 9. Wolisz dostawać, czy raczej dawać?
 10. Miejsce, które chciałabyś odwiedzić?
 11. Istnieje słowo, którego zdecydowanie nadużywasz? Jakie to słowo?


     Teraz nadeszła pora na moją chwilę szczerości. :) W krainie Wyobraźni, bardzo dziękuję za nominację :)

 1. Jak brzmi Twoje motto życiowe?
 ,,Tak, na to wygląda. Odbiło ci, zbzikowałaś, dostałaś fioła. Ale coś ci powiem w sekrecie. Tylko wariaci są coś warci.'' - Alicja w Krainie Czarów
 2. Jaki masz ulubiony kolor? Dlaczego akurat ten?
 Moim ulubionym kolorem jest pomarańczowy, kojarzy mi się z zachodzącym słońcem nad Bałtykiem, co z kolei przypomina mi moje najlepsze wakacje. :)
 3. Jaki tytuł nosi Twój ulubiony film? Dlaczego to właśnie on jest Twoim ulubionym?
 Film, w którym się zakochałam to Amelia. Opowiada o niepoprawnej optymistce, która uszczęśliwia ludzi dookoła. Uświadomił mi jak niewiele czasem potrzeba, aby wywołać uśmiech na czyjejś twarzy, nawet jeśli to zupełnie obca nam twarz.
 4. Jak brzmi tytuł Twojej ulubionej książki? Co w niej lubisz najbardziej?
 Chwilowo jestem oczarowana Deklaracją Gemmy Malley. Może nie jest to książka, która odmieniła moje życie i sprawiła, że zaczęłam inaczej patrzeć na świat, ale na pewno zmieniła moje nastawienie do ludzi.  Teraz staram się każdemu poświęcać tyle samo uwagi, nie wywyższać się w żaden sposób, nie wyśmiewać i nie czuć się w żaden sposób lepsza od innych, bo w końcu każdy ma takie samo prawo do życia jak ja. Nikt nie jest niepotrzebnym ,,nadmiarem''.
 5. Czy masz piosenkę, która idealnie opisuje Twoje życie? Kogo to piosenka i jaki jest jej tytuł?
 happysad - ,,Nic nie zmieniać''. Co tu dużo mówić? Jest po prostu szczera i myślę, że nie opisuje tylko mojego życia. Mówi o tym jak jest.
 6. Co chciałabyś zmienić w swoim życiu?
 Chciałabym cofnąć czas, o jakieś dwa lata. Może żyłoby mi się teraz łatwiej? :)
 7. Czego, w tym momencie, brakuje Ci do szczęścia?
 Niczego, jestem szczęśliwa na swój pokrętny i niezrozumiały sposób. :D
 8. Co jest Twoim marzeniem?
 Chciałabym być w życiu szczęśliwa. A co rozumiem mówiąc, że chciałabym być szczęśliwa? Chcę zdobyć mój wymarzony zawód i w nim pracować, mieć obok siebie ludzi, którzy będą zawsze przy mnie.
 9. Czy częściej zadajesz pytania, czy udzielasz odpowiedzi?
 Zdecydowanie zadaję pytania! :D Uwielbiam obserwować zdziwienie na twarzy pytanej przeze mnie osoby. :D
 10. Czy należysz do jakiegoś związku wyznaniowego? Jeżeli tak, to do jakiego?
 Teoretycznie jestem katoliczką, mówię teoretycznie, bo sama nie jestem pewna czy wierzę. Może po prostu chodzę do kościoła z przyzwyczajenia, a nie z zamiłowania i samej wiary? Trudne pytanie, na które raczej nie mogę dać jednoznacznej odpowiedzi.
 11. W co wierzysz całą sobą?
 Wierzę w lepsze jutro. Uważam, że zawsze istnieje światełko w tunelu, które przynosi poprawę. Wierzę, mimo wszystko, w ludzi. W to, że każdy jest na swój sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. 


   Jeszcze raz dziękuję za nominację :)

piątek, 1 marca 2013

II. Jacquelin


                 Zamrugałam. Światło delikatnie sączyło się z okna. Potarłam dłonią czoło, które miałam czymś owinięte. Rozejrzałam się dookoła. Wszystko było rozmazane, a obok mnie siedziała ciemna postać. Zamrugałam jeszcze raz i obrazy nabrały ostrości. Tata. Patrzył ze zmarszczonymi brwiami przez okno. Serce podeszło mi do gardła. Gdyby tu była Alex…
                Aż podskoczyłam na myśl o siostrze. Przecież ta idiotka próbowała się zabić! Ojciec popatrzył na mnie ze swoim stałym wyrazem rozczarowania na twarzy.
 -Gdzie Alex? Co z nią? –Wychrypiałam próbując się podnieść z łóżka. Głowę przeszył mi straszny ból.
 -Siedź spokojnie –ojciec zacisnął usta w cienką, białą linię. –Żyje. Za to ty ledwo. Uderzyłaś głową w krawężnik.
 -Nie pytałam o mnie tylko o Alex –odparłam wpatrując się w ojca. –Chcę się z nią zobaczyć.
 -No to zbieraj się, zaprowadzę cię. –Ruszył w stronę drzwi. Nawet się nie obejrzał żeby sprawdzić czy nie potrzebuję pomocy.
                Wygramoliłam się szybko z łóżka i lekko zataczając ruszyłam za ojcem. Mijaliśmy wiele drzwi i parę razy skręcaliśmy w boczne korytarze. Zaczęłam się zastanawiać jak wiele razy ojciec musiał przejść tą drogę dzisiaj w nocy żeby tak dobrze zapamiętać trasę. Całą drogę przeszliśmy w ciężkim milczeniu. Żadne z nas nie odezwało się słowem, a ja stłumiłam w sobie ciche jęki za każdym razem kiedy przystawałam żeby przytrzymać się ściany.
                Korytarze były utrzymane w tych charakterystycznych dla szpitali zielonkawych barwach, a w powietrzu unosił się przykry zapach kojarzący się z paniami w białych kitlach. Podłoga wyłożona była zieloną wykładziną. Zieloną. Kolor spokoju i nadziei. Cóż za ironia.
                Wreszcie dotarliśmy do Sali Alex. Leżała na ogromnym białym łóżku, przy którym stała kroplówka. Jej jasne włosy utworzyły na poduszce ogromną, błyszczącą w słońcu aureolę. Uśmiechnęła się na mój widok, mama widząc to spojrzała na drzwi.
 -No to skoro tu jesteś, to posiedź z nią, a my pójdziemy napić się kawy. – Wstała i ruszyła w kierunku drzwi.  Jakie miłe powitanie- pomyślałam.
 -Co Ty sobie myślałaś? – Zapytałam siadając na łóżku siostry kiedy rodzice już wyszli. Złapałam ją za drobną dłoń.
 -Przepraszam. Miałam wylądować w kostnicy, a nie w szpitalu.
 -Przestań –starałam się spojrzeć na siostrę z wyrzutem –Ale jak właściwie… Jak..? Jak chciałaś to… załatwić?
 -Załatwić? –Alex parsknęła śmiechem –Naprawdę Jacky, twoja wrażliwość z dnia na dzień rośnie! –Pokazała mi język wciąż się uśmiechając. Po chwili uświadomiła sobie, że dla mnie nie ma w tym nic śmiesznego. –No dobra, nie denerwuj się już na mnie.
 -Więc? –Przyjrzałam się jej licząc, że z wyrazu jej twarzy dowiem się wszystkiego –Zużyłaś ojcu zapas żyletek? –spojrzałam na jej zabandażowane dłonie.
 -Nie.. Wiesz, że nie znoszę widoku krwi. Zużyłam inny zapas. –uniosła znacząco brwi –wzięłam tabletki przeciwbólowe matki i popiłam je wódką z barku ojca.
                Mimo, że nie było w tym nic śmiesznego wybuchłam głośnym śmiechem. Tak wiem jestem odrobinę psychiczna, moja siostra usiłowała się zabić a mi sprawiało radość, to że wyżłopała cenne zapasy ojca.
                Wtedy do Sali weszła drobna brunetka ubrana w ciemny kostium składający się z marynarki i eleganckich spodni. Włosy związała w niski kucyk, a na nos nałożyła okulary w rogowych oprawkach.
 -Pani Jacquelin i Alexandra Miles? –Zapytała, wyciągając z teczki notatnik i pióro.
 -Tak, o co chodzi? –zapytałam marszcząc brwi.
 -Chciałabym zadać wam parę pytań. –uniosłam znacząco brwi i szturchnęłam siostrę.
 -No dobrze, proszę zaczynać. –Alex uśmiechnęła się życzliwie i usiadła poprawiając sobie poduszkę.
 -Nie. –Kobieta poprawiła okulary –Osobno. Chciałabym z wami porozmawiać osobno. Może najpierw Jacquelin –spojrzała wyczekująco w moją stronę.
 -Okej. Gdzie pani chce porozmawiać?
 -Na stołówce, chodź za mną. –spojrzałam na siostrę, ale ta tylko pokiwała głową i z powrotem się położyła.
                Wyszłam za drobną kobietą przypominając sobie, że nawet nie wiem jak ma na imię. Tym razem jednak droga poszła szybciej. Po chwili już usiadłyśmy przy stoliku w kącie, a ona otworzyła notatnik na pierwszej stronie. Szybko nabazgrała na górze strony moje imię i spojrzała na mnie poprawiając okulary.
 -Więc, ubiegłej nocy twoja siostra usiłowała popełnić samobójstwo. Wiesz dlaczego chciała to zrobić? –Pokręciłam tylko głową. Trudno będę udawać głupią, może jeszcze nie wiedzą o upodobaniach i przyzwyczajeniach mojej siostry. –Nie wiesz. No tak. Wiesz to zabawne.
 -Co jest takie zabawne? –Zmarszczyłam brwi –Śmieszy panią to, że jednak przeżyła czy może sam fakt, że usiłowała się zabić? –Nie miałam najmniejszej ochoty udawać sympatię do tej wścibskiej kobiety, mimo, że to była jej praca. Co za psychol chodziłby po szpitalach i pytał o próby samobójcze nastolatek z własnej woli?
 -Zabawne jest to, że na rękach twojej siostry znaleziono liczne nakłucia, a w twojej kieszeni były ukryte równo trzy gramy kokainy –znów spojrzała na mnie wyczekująco. Wzruszyłam ramionami. – Handlujesz?
 -Tak –popatrzyłam na nią wyzywająco –Nawet hoduję, za domem mam całą plantację, a w piwnicy… -nachyliłam się do przodu i rozejrzałam dookoła udając, że sprawdzam czy ktoś nie podsłuchuje. –A w piwnicy dziadek urządził mi na jedenaste urodziny małe laboratorium. Oczywiście nie znam się za dobrze na dawkowaniu, więc najpierw muszę wypróbować wszystko na okolicznych, bezdomnych kotach. Swoją drogą moglibyście się tym przy okazji zająć, bo naprawdę ostatnio strasznie niepokojąco się zachowują. –Oparłam się na krześle z satysfakcją obserwując jak twarz kobiety przybiera odcień dojrzałego pomidora.
 -Żartownisia… -uśmiechnęłam się słodko. –Widać nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji. Ta rozmowa to sprawdzenie czy konieczny jest ci nadzór kuratora. Nie wiem czy wiesz, ale osobom zażywającym, handlującym a nawet nieświadomie, podkreślam nieświadomie, posiadającym narkotyki grozi nie tylko kurator, ale i poprawczak.
 -Myślę, że ta rozmowa nie ma sensu, bo nie mam pani nic do powiedzenia. –Odparłam patrząc kobiecie w oczy –Nie biorę narkotyków, możecie to sprawdzić, nawet nimi nie handluję, bo nie potrzebuję zarabiać pieniędzy w tak okrutny sposób.
 -Okrutny? –Kobieta spojrzała na mnie badawczo i zaczęła coś szybko notować drobnym pismem.
 -Tak, okrutny. Niech pani nie udaje idiotki, bo jako kurator, który zajmuje się sprawami młodzieży powinna pani wiedzieć co narkotyki potrafią zrobić z ludźmi –byłam wściekła, posądzano mnie o rzeczy, których na pewno nigdy bym nie zrobiła.
 -Hmm, no tak, tak, bardzo pięknie to ujęłaś… -kobieta pokiwała głową dalej coś notując –A co powiesz na temat twoich nie dawnych problemów z zachowaniem? Wątpię, żebyś tak szybko uległa zmianie i zmieniła swój sposób patrzenia na świat. –Prychnęłam lekceważąco.
 -Więc dawno popełnione błędy będą za mną chodziły do końca życia?
 -Widzisz, kiedy człowiek wychodzi z więzienia jest wolny, ale nie sprawia to, że żyje mu się lepiej. W papierach nadal ma zawarte informacje o swojej przeszłości. –Zamknęła notes i odłożyła go do teczki razem z piórem. –Kryminalista zawsze pozostaje kryminalistą –zamek teczki cicho kliknął, a kobieta patrzyła na mnie z nienawiścią, po chwili odsunęła krzesło i wstała. –Zapamiętaj to sobie, przeszłość wpływa na przyszłość, a tych z nie ciekawą przeszłością po prostu nie chcemy. Są zbędni. –Spojrzałam na nią z niedowierzanie, a ona po prostu wyszła.  W głowie dzwoniły mi jej słowa. Najdziwniejsze było to, że wszystko co powiedziała było prawdą. Szumiało mi w uszach. Nie chcą mnie tu. Jestem zbędna.