piątek, 5 kwietnia 2013

VII. Jacquelin


Dźwięk budzika wyrwał mnie z całkiem przyjemnego snu. Żałowałam, że nigdy po obudzeniu ich nie pamiętam, może wizja sennego, lepszego życia chociaż odrobinę poprawiłaby mi humor? Wciąż byłam zdenerwowana groźbą ojca dotyczącą wujka Rogera i jego krów. Chciałam wynieść się do innego, mniej kłopotliwego miejsca, prawda, ale myśląc o takim miejscu na pewno nie miałam na myśli stodoły despotycznego wujka i jego córki z zadatkami na zakonnice.
Westchnęłam i wyłączyłam budzik.  Nie śpieszyło mi się specjalnie, tata pewnie pije jeszcze w kuchni kawę, a mi niezbyt zależało na spotkaniu z nim. Zwlokłam się z łóżka obierając kierunek na szafę. Wyjrzałam przez okno wyciągając z szafy ubrania. Pogoda była niesamowita. Słońce świeciło, a na niebie nie ma śladu nawet najmniejszej chmurki.
 - Dzień dobry. - dobiegł mnie stłumiony głos Alex za drzwiami. - Mogę wejść?
 - Raczej nie - odpowiedziałam chłodno wychodząc na korytarz i idąc w kierunku łazienki. Nie zamknęłam jednak drzwi, byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia po wczoraj.
 - Przepraszam. - usiadła na wannie a ja popatrzyłam na nią unosząc brwi, nigdy nie była skora do wyciągania ręki na zgodę. - Zachowałam się strasznie, powinnam cię bronić, zrobić cokolwiek…
 - Powinnaś – podsumowałam, nakładając na szczoteczkę pastę.
 - Wybaczysz mi? - popatrzyła na mnie z nadzieją. Pokiwałam głową. - Wiesz, długo myślałam nad tą propozycją ojca, no wiesz z tą o Anglii i wujku. Myślę, że to nie taki zły pomysł. I tak tylko warczycie na siebie z ojcem.
 - Każesz mi wyjeżdżać z domu, bo chcesz mieć spokój od kłótni? - aż zachłysnęłam się pianą z pasty.
 - Nie, to nie tak, po prostu myślę, że to tobie będzie tam lepiej.
 - Jasne, zawsze marzyłam o wstawaniu o piątej rano i pasaniu owiec. – wyplułam resztki pasty i skupiłam się na robieniu kresek na powiekach.
 - Dostrzegasz tylko te kiepskie strony! - zawołała dokładnie mnie obserwując, idealna córka i uczennica nigdy nie ubrałaby się tak jak ja. - A z resztą nieważne, chciałam ci pomóc.
 - Jestem ci wdzięczna za chęć pomocy, ale chyba jednak z niej zrezygnuję.
 - Jak chcesz. - wzruszyła ramionami. - Rodzice czekają ze śniadaniem.
Wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni. Rodzice już tam byli, w pomieszczeniu panowała nieznośna cisza. Ojciec widząc mnie odłożył gazetę, jego usta znowu zaciśnięte były w cienką kreskę. Zaczęłam się zastanawiać czy go to nie męczy.
 - Nareszcie wstałaś - rzucił patrząc na mnie ze złością. - Wiesz myślę, że po tym wszystkim co się stało mogłabyś się bardziej starać. - nie odezwałam się słowem, swoją uwagę starałam się skupić na małej muszce spacerującej po gazecie ojca. - Nie mogłabyś raz normalnie się ubrać?
 - Kochanie, teraz wszystkie nastolatki tak się ubierają… - mama cicho włączyła się do rozmowy, posłałam jej pełne zdziwienia spojrzenie.
 - Nie prawda, przecież ona wygląda jak mała dziwka! - przymknęłam oczy żeby się nie rozpłakać. – Posłuchaj mnie… - ojciec nachylił się w moją stronę i patrzył mi w oczy spojrzeniem pełnym nienawiści. - Tolerowaliśmy  przez długi czas twoje dziwne i nieodpowiednie zachowania, twoje humory, wyskoki, kiepskie oceny i ten… wygląd  - dodał pogardliwie patrząc na moje krótkie, postrzępione spodenki i podobnie się prezentujące rajstopy. Nie sądziłam, żeby w moim stroju było coś tak odrażającego i gorszącego. – Ale teraz nabieramy wrażenia, że masz wszystko w dupie i obiecuję ci, że my wkrótce też zaczniemy mieć.
 - Henry, daj spokój… - mama zaczęła spokojnym tonem.
 - Nie, nie dam jej spokoju! Ona niszczy wszystko co jest dla nas ważne! Teraz postanowiła zniszczyć też Alexandre! - twarz ojca purpurowiała i wykrzywiała się przy każdym spojrzeniu na mnie.
 - Może już pójdę… - szepnęłam, odsuwając krzesło.
 - Nie! - ryknął ojciec. - Jeszcze nie skończyliśmy! Jak skończysz to marne osiemnaście lat masz się stąd wynosić i to zaraz! Nie mam zamiaru użerać się z tobą całe życie!
Pokiwałam głową i wybiegłam na górę po plecak. Jak tylko zeszłam im z oczu otarłam spływające łzy wierzchem dłoni. Nienawidzili mnie, ale ja tez ich nienawidziłam. Całym sercem nimi gardziłam i chciałam jak najszybciej odejść. Marzyłam o skończeniu osiemnastki.
Wyszłam na ulicę, a łzy dalej płynęły. Nie miałam ochoty czekać na Jessice –dziewczynę, która mieszkała koło nas i często chodziła ze mną do szkoły. Minęłam jej dom w pośpiechu. Myślami wciąż byłam w kuchni, wyobrażałam sobie co mogłabym mu odpowiedzieć. Ile obraźliwych rzeczy teraz przychodziło mi do głowy, mogłabym zamknąć mu usta moimi własnymi, pełnymi nienawiści słowami.
 - Jacky! Cześć! - nie zatrzymałam się. Ostatnią osobą, z którą chciałabym się teraz spotkać był on, ten ćpun. – Jak tam maleńka? Dobrze było? Może chcesz kolejną działkę.
 - Nie – rzuciłam, nie zatrzymując się, nawet nie zwalniając. Łzy dalej obficie płynęły mi z oczu, nie chciałam żeby to zauważył. Ale jednak, zauważył.
 - Coś nie tak? Na problemy najlepsze jest LSD, jeśli wolisz- Extasy, mam też świeżą dostawę kokainy… - Ethan najwyraźniej nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.
 - Wsadź sobie w dupę te wszystkie jebane prochy - odpowiedziałam przyśpieszając. Najwyraźniej zrozumiał delikatną aluzję i już więcej za mną nie szedł.
Wpadłam do szkoły odrobinę spóźniona. Biegiem ruszyłam do klasy, w której powinnam mieć teraz lekcję. Szkoła była opustoszała. Zaczęłam myśleć, że może wcale nie spóźniłam się tylko odrobinę.
 - Pani Miles, cieszymy się, że w ogóle postanowiła pani się pokazać w szkole. - pani Martin nie była szczególnie wymagająca i lubiła mnie, wiedziałam, że nie powiedziała tego złośliwie, ale ja i tak wybuchłam.
 - Biorąc pod uwagę, że pierwsza lekcja jest z taką krową jak ty, ciesz się, że pojawiłam się chociaż na końcówce. - usiadłam w swojej ławce i z zadowoleniem obserwowałam reakcję młodej kobiety.
 - Biorąc pod uwagę co mówisz, myślę, że nie czujesz się najlepiej… - zaczęła mówić spokojnym, opanowanym głosem.
 - I ty mówisz, że nie czuję się najlepiej? Najbardziej porąbana kobieta w szkole mówi, że nie czuję się najlepiej? - wywróciłam oczami.
 - I ta kobieta uważa, że powinnaś iść do gabinetu dyrektora. - nauczycielka z opanowaniem na twarzy usiadła przy biurku. - Już, natychmiast.
~*~
I tak właśnie siedziałam przed gabinetem dyrektora i czekałam na swoją kolej. No to byłoby na tyle mojej kariery w tej szkole. Kwestią czasu pozostaje poddanie mnie nadzorowi kuratora, a zaraz po tym najpewniej umieszczenie w zakładzie poprawczym. Oczami wyobraźni widziałam zadowoloną minę ojca na wieść o tym, że pozbędzie się mnie z domu, a do tego bonusowo zostanę pozbawiona wolności. Byłam zła na siebie, że daję mu się tak łatwo sprowokować.
 - Jacquelin… - sekretarka patrzyła na mnie, uśmiechając się delikatnie. - Teraz twoja kolej, dyrektor czeka. - pokiwałam głową i posłusznie skierowałam się do gabinetu.
 - Kogo znowu widzą moje oczy? - dyrektor siedział w obrotowym skórzanym fotelu i uważnie mnie obserwował. - Myślałem, że twoje problemy się skończyły.
 - Ja też tak myślałam… - mruknęłam siadając naprzeciwko niego.
 -Na pewno coś na to poradzimy, no więc co tym razem zmalowałaś? - uśmiechnął się zachęcająco, a ja mimowolnie skrzywiłam się na dźwięk słów „co tym razem”.
 - Nazwałam panią Martin krową. - ku mojemu zaskoczeniu dyrektor zachichotał.
 - Naprawdę Jacquelin, za każdym razem potrafisz mnie zadziwić w inny sposób. Czemu ją tak nazwałaś?
 - Bo mnie upomniała, że się spóźniłam na lekcję. - twarz dyrektora stężała.
 - Więc można powiedzieć, że niczym konkretnym Ci nie podpadła? - pokręciłam głową, wbijając wzrok we własne kolana. - Słyszałem o tym co się stało z Alex, przykra sprawa i można powiedzieć, że biorąc pod uwagę te wydarzenia dzisiaj ci odpuszczę ten mały wyskok.
 - Dziękuję. - uśmiechnęłam się blado.
 - Jednak musisz przeprosić panią Martin.
 - Oczywiście! Przeproszę ją zaraz, jak tylko wrócę do klasy. - podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi.
 - Nie, nie, nie, czekaj. - Wróciłam posłusznie na miejsce. - Skoro już wróciłaś do szkoły mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość. - uśmiechnął się tajemniczo i podjechał krzesłem do ogromnej szafy znajdującej się za nim. Wyjął z jednej z licznych szuflad grubą, szarą kopertę i podjechał z powrotem do biurka. – Przyszły w tamtym tygodniu, gratuluję. - podał mi kopertę, a ja wbiłam w nią zaciekawione spojrzenie. W środku znajdowały się wyniki konkursu, na który wysłałam parę napisanych przeze mnie opowiadań.
 - Pierwsze miejsce? - zapytałam z niedowierzaniem. Moje oczy najpewniej zamieniły się w parę okrągłych talerzy. - Naprawdę? Nie robią sobie jaj?
 - Nie sądzę, żeby to były jaja. Nie z taką sumą pieniędzy i gwarancją przyjęcia do każdej europejskiej szkoły na wydział humanistyczny. - dyrektor obserwował mnie uważnie, a ja tymczasem wyciągnęłam czek.
 - Duszno mi… - jęknęłam. - Tu naprawdę są cztery zera? - zaczęłam wachlować się kopertą.
 - Sam byłem zdziwiony, że w takim konkursie można wygrać całe pięćdziesiąt tysięcy, ale cóż.
 -To jest pięćdziesiąt tysięcy! Ja pierdolę! - krzyknęłam ściskając w rękach czek i podanie do szkoły. Dyrektor znacząco odchrząknął. - Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. -starałam się przybrać opanowany wyraz twarzy.
 - Dobrze więc teraz idź do pani Martin, a ja zajmę się resztą dzisiejszych skazańców.
Wyszłam z gabinetu z szerokim uśmiechem na ustach wciąż z całych sił ściskając czek. Ruszyłam niemal biegiem w kierunku pokoju nauczycielskiego co jakiś czas robiąc piruet lub skomplikowany podskok.  W połowie drogi minęłam dwójkę najwyraźniej wagarujących uczniów, którzy patrzyli na mnie jak na idiotkę. Zachichotałam widząc ich reakcję i zapukałam do gabinetu. Na moje szczęście otworzyła akurat pani Martin.
 - Chciałam panią przeprosić. - nauczycielka przyjrzała mi się badawczo, a ja zmusiłam się do ukrycia szerokiego uśmiechu.
 - Nic się nie stało, ale widzę, że u ciebie wręcz przeciwnie. - uśmiechnęła się zamykając drzwi pokoju nauczycielskiego i zapraszającym gestem otworzyła sąsiednie drzwi do jej własnego gabinetu. – Chodź, wszystko mi opowiesz.